Dlaczego swoje projekty nazywa „rzeczami”? Co ją inspiruje w codziennej pracy, oraz jak rozpoczęła się jej przygoda z projektowaniem? O swoim spojrzeniu na świat designu i twórczej drodze opowiada Magda Jurek założycielka marki Pani Jurek, słucha Agnieszka Okrzeja.
Pufa Design: Bycie artystką w świecie designu pomaga czy przeszkadza?
Magda Jurek: Wydaje mi się, że podział na sztukę i design wśród artystów i projektantów jest coraz bardziej płynny. Artystyczne wykształcenie pozwala spojrzeć na przedmiot z innej strony. Traktuję przedmioty również jak obiekty, które cieszą formą, skłaniają do refleksji. Pewnie gdybym miała ukończone studia z zakresu wzornictwa, łatwiej byłoby mi przebrnąć przez fazy związane z ergonomią, materiałoznawstwem i ograniczeniami technologicznymi. Ale zawsze jest coś za coś, a w miarę doświadczenia, jestem w stanie zebrać zespół, który mi na tych etapach pomoże.
PD: Jak powstała pierwsza z „rzeczy” (tak nazywasz swoje projekty)? Jak się z tym czułaś i co skłoniło Ci do pójścia dalej tą drogą?
M.J: Zaczęło się od wygranej w konkursie na przedmiot, ale pierwszą istotną dla mnie rzeczą (bo uważam, że mimo wszystko to tylko rzeczy), jaką wymyśliłam był żyrandol Maria S.C. W tym czasie powstało w mojej głowie wiele koncepcji, ale dopiero sukces komercyjny Marii S.C. dał mi odwagę, aby pozostałe projekty wprowadzić do produkcji. Komercyjna działalność Pani Jurek rozpoczęła się z końcem 2011 roku w momencie spotkania z Moniką Osinkowską, z którą pracuję do dziś. Lubiłam robić różne „rzeczy” od dziecka, ale odkąd ludzie je ode mnie kupują, lubię je robić jeszcze bardziej.
Zanim zaczęłam projektować „rzeczy”, miałam za sobą już kilka projektów z pogranicza designu i projektowania społecznego. Wspólnie ze „Stowarzyszeniem z Siedzibą w Warszawie” i Edytą Ołdak zrealizowałyśmy kilka fajnych projektów. Na przykład „Widoki z …” to seria pocztówek z widokami z Krakowa i Warszawy, wizualizujących sposób postrzegania otoczenia przez osoby z dysfunkcją wzroku (2011). Zrobiłyśmy też wspólnie kilka książek. Nadal pracuję w ramach Stowarzyszenia. Daje mi to możliwość realizacji projektów o bardziej konceptualnym charakterze. Staram się, aby moja droga nie była zbyt prosta i jednokierunkowa.
PD: Jesteśmy zauroczeni Twoimi projektami. Przyciągają formą – aż chce się je mieć, ale są też bliskie sercu, jakieś takie znajome. Możesz nam powiedzieć, jakim cudem udaje Ci się zachować tą spójność przy kolejnych projektach?
M.J: Rzadko projektuję „pod brief”. Zwykle pojawia się inspiracja, pomysł, dla którego szukam formy. Potem poddaję go krytycznej ocenie, także rynkowej i możliwościom technologicznym. Tu wiele pomysłów przepada. Nie próbuję podążać za modą, wpisać w obowiązujące trendy. Często podkreślam, że dzieciństwo spędziłam na dużym krakowskim osiedlu, w czasach PRL. Małe ciasne mieszkania wymagały przedmiotów wielofunkcyjnych. To też okres wiecznego niedoboru przedmiotów. Naprawiało się je albo samemu konstruowało. Idolem był Adam Słodowy. Uważam, że to „dziedzictwo” jest widoczne w moim myśleniu o przedmiocie. Może stąd wrażenie „swojskości”.
PD: Czy są „rzeczy”, które szczególnie lubisz projektować?
M.J: Zdecydowanie w moim dorobku dominują lampy. Lubię potencjał, jaki daje oświetlenie. Możliwość zabawy światłem, zmiany nastrojów. Lubię przedmioty niestatyczne, które pozwalają użytkownikowi na własną kreację. Ale jest w tym również trochę przypadku. Mój pierwszy projekt to lampa. Przy pracy nad nią powstały ze trzy kolejne pomysły, z tych kolejne i kolejne. To rodzaj obsesji, która rozrasta się jak drzewo. Po prostu nie mogę przestać projektować oświetlenia, bo jeden projekt prowokuje następne. Ale aktualnie, po raz pierwszy projektuję krzesło, więc zaczynam się obawiać, że sytuacja się powtórzy z krzesłami.
PD: Jak oceniasz kondycję polskiego designu?
M.J: Jest bardzo dużo projektów, które lubię. Doceniam projekty Tabandy, Bezy, bardzo lubię przewrotne projekty „poor design” Bartosza Muchy. Myślę, że trudna rzeczywistość, w której funkcjonują polscy projektanci, a która pcha ich do rozwijania własnego biznesu, działa na korzyść jakości.
PD: Czy masz swojego ulubionego projektanta (na świecie)?
M.J: Wróciłam niedawno z targów w Mediolanie i utwierdziłam się w przekonaniu co do, oryginalności Jaimego Hayona i Kiki van Eijk. Oboje stoją obok obowiązujących trendów i działa to na korzyść ich realizacji. To prace bardzo indywidualne, najwyższej jakości, a przy tym lekkie i zabawne. Od razu rozpoznajesz ich projekty. Od jakiegoś czasu moje serce należy do Daniela Rybakkena – jest genialny. Genialne projekty poznaję po tym, że nie mogę przeżyć, że ich nie wymyśliłam, skoro są takie proste.
PD: Co Cię inspiruje w pracy?
M.J: Lubię obserwować otoczenie, patrzeć w jaki sposób ludzie używają przedmiotów. Inspirują mnie ludzkie potrzeby, ale też wszelkiego rodzaju mechanizmy, zwłaszcza dawne, manualne oraz domorosłe patenty. Dużym źródłem inspiracji jest dla mnie córka i sposób patrzenia na przedmioty oczami dziecka. To patrzenie bez uprzedzeń, bez przyjmowania póz i przypisywania przedmiotom nadmiernej, rekompensacyjnej roli. Ale też czysta radość zabawy przedmiotem. Jednak najbardziej inspirujące jest myślenie samo w sobie. Jeśli twój umysł owładnięty jest jakąś ideą, to znaczenie ma absolutnie wszystko – to, że zagrasz z dzieckiem w bierki albo rozbijesz kubek z kawą. Umysł jak komputer bezustannie szuka połączeń, dopasowuje elementy, żeby rozwiązać nurtującą cię zagadkę.
PD: Jakie plany szykujesz na najbliższy rok?
M.J: Niebawem ujrzą wreszcie światło (dzienne) lampy Kilo (dawniej KG). Potrzebowałam paru lat doświadczeń aby dopracować koncept i stworzyć lampy z tak wymagającego materiału, jakim jest porcelana bone china* (* najwyższej jakości porcelana o wysokiej transparentności). Wspólnie ze Stowarzyszeniem z Siedzibą w Warszawie i kilkoma innymi projektantami, uczestniczę też w przedsięwzięciu o nazwie „Uwolnić Projekt”. Wybieramy przedmiot z magazynu Muzeum Etnograficznego w Warszawie i projektujemy jego nową współczesną interpretację. Ja na warsztat biorę krzesło z początku XX wieku z charakterystycznym wydłużonym siedziskiem. Ta intrygująca forma wynikała prawdopodobnie z potrzeby użytkownika, który siedząc, wykonywał różne prace domowe. Zamierzam w projekcie swojego krzesła oddać te utracone przez lata centymetry. Inicjatywa jest tym ciekawsza, że użytkownik nie będzie mógł kupić takiego przedmiotu, ale pobrać dokumentację wykonawczą i wykonać go samemu lub u rzemieślnika, dostosowując go do własnych potrzeb. Dzięki temu powstanie dużo różnych wariacji tego samego przedmiotu. Szczegóły już niedługo.
PD: Jesteśmy bardzo ciekawi efektów. Dziękujemy za wywiad.
Wywiad z artystką i projektantką Magdą Jurek założycielką marki Pani Jurek jest częścią cyklu „Pufa Design po polsku” promującego korzenie polskiego designu.
Odpowiedz